czwartek, 12 lutego 2009

NIESTETY...

Nie sądziłem, że będę musiał zrobić taki wpis. Niestety w sobotę 7 lutego, równo 2 tygodnie po uwolnieniu uszatki z żyłki na drzewie, znalazłem ją martwą w klatce. To przykre, że mimo zaangażowania tylu osób w dostarczanie pożywienia dla sowy, karmienie, mimo opieki i konsultacji weterynaryjnych, rehabilitacyjnych, sowa nie doczekała uwolnienia i powrotu na wolność. Jest to tym bardziej przykre, że nic nie zapowiadało śmierci ptaka - w niedzielę miała jechać na próbę lotu w wolierze do azylu sokolniczego. Uszatce zrobiono sekcję, aby uzyskać pewność czy nie popełniono błędu w trakcie rehabilitacji. Jedyne co stwierdził lekarz weteryjarii, to znaczne wychudzenie widoczne np. na mięśniach mostka, nie stwierdził żadnych uszkodzeń wewnętrznych ani zewnętrznych, brak wybroczyn na sercu, brak przekrwień narządów wewnętrznych. Diagnoza była trudna do postawienia- "wycieńczenie połączone ze stresem ?" - w ten sposób lekarz podsumował badanie. 

Pośrednio niestety śmierć uszatki potwierdza tezę, że łatwiej jest dzikie zwierzęta chronić w ich naturalnym środowisku, niż je ratować. Wystarczyło nie zostawić na drzewie żyłki po reklamie, banerze...