piątek, 4 kwietnia 2014

WOŁANIE O ZMIERZCHU

Wczoraj o 19.30, a więc tuż po zachodzie słońca odezwał się w mojej okolicy puszczyk. Piękne, czyste, donośne i, co najważniejsze, nieodległe wołanie zastało mnie jeszcze w ogrodzie. We wsi, w okolicach Komparzowa, wiąż trwał ruch w gospodarskich obejściach, drogą jeździły traktory, szczekały psy na posesjach. Ten cywilizacyjny szum jednak puszczykowi nie przeszkadzał. Odczekiwał na chwilę ciszy i uderzał gromkim stacatto, po czym łagodnie przechodził w charakterystyczne tremollo. Po pewnym czasie przelatywał dalej wzdłuż granicy swojego rewiru i kontynuował pieśń. Było w niej coś zachwycającego i hipnotycznego. Pieśń ta była niczym zew, aby porzucić codzienną, nic nie znaczącą, krzątaninę i... pójść w las. A ja oczarowany tylko stałem i słuchałem jak woła coraz dalej i dalej, aż do zupełnej ciszy.

                                                                                      fot. S.L.Evans